Polska-Ukraina: dosyć histeryzowania – do roboty!

Nie znał polskich znaków diakrytycznych ten, który obazgrał napisem „Wolyn 1943” pomnik Kozaków uczestniczących u boku Jana Sobieskiego w obronie Wiednia, który stoi na Kahlenbergu. Pomylił się o 260 lat. Krój czwórki w dacie sugeruje, że sprawca ma wprawę w malowaniu znaku „SS”.

13876128_10207100560696965_7452636949025302229_n

Przyglądając się degradacji relacji polsko-ukraińskich wracam do przedwojennych wspomnień mojego śp. Ojca Andrzeja, wychowanego w dużym majątku ziemskim w Psarach kilkadziesiąt kilometrów na południ od Lwowa. Ojciec wspomina demonstrację w Rohatynie, kiedy anulowano wybory i zastąpiono wybranego kandydata ukraińskiego polskim komisarzem. Razu pewnego Dziadek wystawił na granicach majątku straż, by powstrzymać wojsko polskie pacyfikujące wsie ukraińskie. Praktyką były wtedy tzw. tulipany, czyli wieszanie ukraińskich dziewczyn za nogi na drzewach…

LUDOBÓJSTWO NIE WZIĘŁO SIĘ ZNIKĄD

Zło ludobójstwa wołyńskiego nie było gromem z jasnego nieba. II RP odnosiła się do Ukraińców nie jak do swoich obywateli, lecz jak do poddanych czy wrogów, których trzeba albo przymusowo spolonizować, albo represjonować: dyskryminacja, aresztowania, burzenie cerkwi i nawracanie przemocą, konfiskowanie ziemi dla polskich osadników, pacyfikacje. I jeszcze – trzymanie w zacofaniu i blokowanie awansu cywilizacyjnego. Porównania z postępowaniem innych mocarstw w swoich koloniach nie są bezpodstawne.

Zaplanowane z premedytacją przez ukraińskich nacjonalistów ludobójstwo wołyńskie było jednoznacznie winą swoich sprawców, lecz pośrednio obciąża także sumienia odpowiedzialnych za wytworzenie sytuacji, w której ukraińskim nacjonalistom chyba nie mogło się nie poprzewracać w głowach. Ówczesnych obywateli RP narodowości ukraińskiej doprowadzono do przekonania, że Rzeczpospolita jest okupantem, a nie ich państwem.

Ukraiński ruch narodowy zdominowała sfanatyzowana organizacja terrorystyczna. Zaplanowano rzeź, której celem było wypłoszenie wszystkich Polaków, których nie uda się wymordować. Do realizacji zbrodniczego planu przystąpiono, kiedy wskutek okupacji niemieckiej Polacy przestali być stroną silniejszą. Według profesora Grzegorza Motyki łącznie zabito około 100 tysięcy Polaków, z czego 50 do 60 tysięcy na Wołyniu.

POLSKI ODWET

W odpowiedzi rozmaite formacje złożone z Polaków, w tym niestety Armia Krajowa podjęły działania, które wielokrotnie przekroczyły granicę uzasadnionej obrony i przyjęły formę zbrodniczego odwetu na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Z rąk polskich zginęło około dziesięciu tysięcy Ukraińców, najczęściej niewinnych cywili.

Epilogiem była akcja „Wisła”. Pod pretekstem dobijania idących na zachód sotni UPA, które już w Bieszczadach kontynuowały antypolskie zbrodnie, polski tylko z nazwy i obsady okupacyjny reżim sowiecki deportował miejscowych Ukraińców, Bojków i Łemków, których albo wywieziono na wschód, albo rozproszono po terytorium PRL.

TYLKO PRAWDA JEST CIEKAWA

Zestawianie win wzajemnych nie stanowi żadnej relatywizacji ani symetryzacji. Owszem, Ukraińcy zabili dziesięć razy więcej Polaków, niż odwrotnie, ale dziesięć tysięcy ofiar akcji odwetowych to także niewyobrażalnie dużo. Sprzeciwiam się trupiej arytmetyce. Przy takiej skali horroru rywalizowanie na liczby jest politycznie szkodliwe i moralnie naganne. Grzeszą ci, którzy celowo zawyżają i grzeszą ci, którzy celowo zaniżają liczbę ofiar zabitych po stronie swojej lub oponenta. Obrażają pamięć ofiar wszyscy, którzy z faktów historycznych czynią oręż w walce z przeciwnikiem, który przecież współcześnie przeciwnikiem nie jest.

Spowiedź przynosi ulgę oczyszczenia z grzechu. Ustalenie prawdy o przeszłości to najlepsze, co patriota może zrobić w dobrze rozumianym interesie swojego narodu. Nacjonalista wierzy, że granica racji jest tam, gdzie linia równowagi stosunku sił. Patriota natomiast pragnie odkryć i przyjąć prawdę, nie wypiera jej, nie zataja niewygodnych faktów, modli się za duszę ofiar i sprawców i zostawia czyste pole dla przyszłych pokoleń.

POJEDNANIE, O KTÓRYM MAŁO KTO SŁYSZAŁ

Proces pojednania polsko-ukraińskiego nabrał pewnego tempa po Pomarańczowej Rewolucji. Uczyniono sporo; były wspólne deklaracje, pomniki, gesty. Była to polityka małych, zbyt cichych kroczków. Zaniedbano komunikację: dialog polsko-ukraiński nigdy nie „zszedł do ludzi” z kręgu inteligencji i władz państwowych. Przeciętny Polak czy Ukrainiec nic o tym nie wie, prędzej dotrą do niego treści ze zdominowanego przez radykałów i obcą propagandę Internetu.

Zbieżność interesów polskich i ukraińskich, widziana oczyma zwykłych ludzi, przestaje być oczywistością. Czy polscy emigranci ekonomiczni na zachodzie sympatyzują z ukraińskimi imigrantami tworzącymi samo dno polskiego rynku pracy? A ukraińscy gastarbeiterzy z polskimi pracodawcami, którzy nieraz nimi pomiatają? Czy ideami Giedroycia zachwycał się będzie polski inwestor maltretowany przez żarłocznie skorumpowaną biurokrację ukraińska?

Zwłaszcza polskiego społeczeństwa nie udało się uodpornić na podgrzewanie niechęci. Na Ukrainie Polacy nadal należą do najbardziej lubianych narodów, ale nie jest to dane na zawsze. Grunt jest podatny dla socjotechników, by napędzać Polaków na Ukraińców. W Polsce robią to już narodowcy czy prorosyjskie siły takie, jak partia „Zmiana”. Oby tej pokusie nie ulegli rządzący, jeśli w razie pogorszenia sytuacji gospodarczej wzrośnie zapotrzebowanie na kozłów ofiarnych.

KRESOWIACY VS UKRAIŃSKA POLITYKA HISTORYCZNA

W Polsce twardnieje ruch „kresowy”, zniecierpliwiony wieloletnim rozmydlaniem tematu i brakiem nazwania rzeczy po imieniu. To zrozumiałe. Cierpi on jednak na nadreprezentację kadr endecko-postkomunistycznych w jego kierownictwie i ulega radykalizacji dopuszczając do siebie nacjonalistów, którzy wprost postulują rozszarpanie Ukrainy przez Rosję.

Spory segment środowiska „kresowego” przeszedł od żądania rozliczenia ludobójstwa do nienawiści antyukraińskiej, a niektórzy otwarcie kibicują Putinowi. Dwa lata temu środowiska antyukraińskie w Polsce były marginesem. Teraz urosły do siły, którą w swoich kalkulacjach uwzględnia partia rządząca – czego nie da się powiedzieć o aktywnych zwolennikach pojednania, których oddziaływanie polityczne jest zdecydowanie mniejsze.

Na Ukrainie zaś od lat prowadzi się uproszczoną, utylitarną politykę historyczną dla mas, opartą na dostrzeganiu w UPA tylko oporu wobec okupantów niemieckiego i sowieckiego przy jednoczesnym minimalizowaniu zbrodni a czasem gloryfikacji niektórych sprawców. Nie tylko ukraińscy nacjonaliści bywają z polskiego punktu widzenia prowokacyjni: najważniejsi politycy regularnie popełniają niezręczności, zupełnie tak, jakby byli umówieni z polskimi kresowiakami i nacjonalistami na dostarczanie pretekstów do wykazywania, że ukraińska wola pojednania jest fałszem.

SKUTKI UCHWAŁY SEJMOWEJ

Choć przychylam się do kwalifikacji rzezi wołyńskiej jako ludobójstwa, uchwałę polskiego Sejmu ustanawiającą 11 lipca „Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP” uważam za błąd polityczny dlatego, że stanowi jednostronne narzucenie stanowiska. Tak można postępować wobec wrogiej Rosji, ale nie wobec zaprzyjaźnionej Ukrainy. Uchwała petryfikuje stan rozbieżności i przymyka szlak do wypracowania wspólnej interpretacji dziejów.

Cóż osiągnięto, prócz satysfakcji na użytek wewnętrzny? Straty są niemałe. Polskich przeciwników pojednania uchwała cieszy, ale nie zadowoli – są nienasyceni i już zapowiadają, że po uchwale będą się domagać ustawy i penalizacji stanowiska odmiennego. Tymczasem na Ukrainie nawet bynajmniej nie antypolskie opiniotwórcze środowiska reagują żywiołowo, czasem wtórując nacjonalistom wrzeszczącym o kolejnej polskiej zdradzie.

Polska już skonfliktowana z Litwą między innymi na tle wspierania prorosyjskiej AWPL funduje sobie kłótnię z Ukrainą, gdzie szerzy się pogląd, że te obecne polskie władze należy przeczekać. A potem będzie płacz, że Kijów rozmawia z Berlinem a nie z Warszawą… Perspektywa integracji regionalnej podług idei Międzymorza wymyka się. Nieleczone wrzody z przeszłości puchną i bolą: trzeba je czym prędzej przeciąć, by przestały zatruwać i wyjaławiać nasze relacje.

SAMI SIĘ NIE DOGADAMY

Niektórzy nadal głoszą, że sprawy „należy pozostawić historykom”. Ale oficjalny proces pojednania ugrzązł. Między IPN-ami polskim i ukraińskim trwa wymiana korespondencji i grożenie sobie ujawnianiem kolejnych przykrych rewelacji z archiwów. Pod presją polityczną praca naukowa nieuchronnie zamienia się w negocjację tym bardziej, że w kierownictwie obu instytutów są osoby motywowane przynajmniej w równym stopniu obroną dobrego imienia swojego kraju, co dążeniem do ustalenia prawdy.

Sytuacja się zmieniła: na Ukrainie wojna, w Polsce atmosfera narodowego wzmożenia po zmianie władzy, a Kreml nie szczędzi wysiłków, by nas skłócać. Jest tyle politycznego testosteronu w powietrzu, że strony nie wydają się już zdolne do samodzielnego rozmówienia się co do wspólnej historii w sposób przekonujący dla większości Polaków i Ukraińców. Za dużo syndromu wyparcia, za mało odwagi do skonfrontowania się z niechlubnymi kartami historii.

Potrzebujemy pomocy. Jako Polska i Ukraina powinniśmy może zatrudnić terapeutę, ale Putin nie da nam aż tyle czasu. Cały ten klincz wymaga kompletnego resetu. Spiralę nieporozumień trzeba przerwać i złamać, zanim Moskwa, a także nasi właśni, autonomiczni polscy i ukraińscy narwańcy do tego ognia doleją jeszcze więcej oliwy.

MIĘDZYNARODOWY ARBITRAŻ?

Rozwiązaniem może być arbitraż międzynarodowy lub przynajmniej podjęcie pracy na nowo dopraszając zagranicznych historyków polsko-ukraińskich zmagań, niezaangażowanych po żadnej ze stron – ani polskiej, ani ukraińskiej, ani rosyjskiej. Studziliby nastroje i zapobiegaliby odchodzeniu od rzetelnych badań naukowych ku politycznej przepychance. Warto sięgnąć po procedury instytucji takich, jak Międzynarodowy Trybunał Praw Człowieka w Hadze.

Zakres postępowania powinien objąć nie tylko czas drugiej wojny światowej, lecz cały sporny okres od końca pierwszej wojny światowej aż po akcję Wisła. Podczas trwania prac wszyscy, na czele z politykami, powinni się powstrzymywać od uproszczonych czy emocjonalnych wypowiedzi. Kiedy skłóceni małżonkowie sięgają po pomoc mediatora, nie urządzają scen.

Przedsięwzięciu musi być zapewnione hojne finansowanie. Wnioski powinny zostać zatwierdzone wspólną tym razem, jednobrzmiącą uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej i Rady Najwyższej Ukrainy, zobowiązującą władze wykonawcze do ich rozpowszechnienia poprzez kampanię informacyjną, dzięki której żadnego Polaka ani Ukraińca nie ominie wiedza o tym postępowaniu i jego konkluzjach.

TO SIĘ MUSI OPŁACAĆ

Przepracowanie przeszłości przyjemne nie będzie, dlatego na zachętę Ukraina i Polska muszą pokazać sobie nawzajem, że rozmówienie się odblokuje drogę do bardzo wymiernych korzyści. Aby nie umarło śmiercią naturalną, umiędzynarodowione postępowanie winno się wpisywać w zdecydowane nasilenie dotychczas dalece niedostatecznej współpracy polsko-ukraińskiej na wszystkich polach, od wspierania reform poprzez wymianę gospodarczą i wzajemne wsparcie militarne.

Polityka międzynarodowa ma swoje prawa inne od tych, które rządza relacjami międzyludzkimi. Oczekiwanie od państw bezinteresownych zachowań moralnych jest złudne. To namacalna współpraca, zdynamizowana natychmiast, a nie za kilka lat po postępowaniu historycznym, będzie warunkiem rzetelnego przepracowania pojednania. To się musi obu stronom opłacać.

POJEDNANIE OD RAZU I DO ROBOTY

Na początku tekstu przedstawiłem własny, subiektywny ogląd naszych dziejów. Jest wiele innych perspektyw, które zasługują na szacunek i wymagają wspólnego przedyskutowania. Niemniej już w obecnym stanie wiedzy wszyscy ludzie dobrej woli mogą się zgodzić co do pewnego minimum: zbrodnie popełniane były z obu stron. Hasło niedawnego apelu ukraińskich polityków i intelektualistów „przebaczamy i prosimy o wybaczenie” było słuszne. Trzeba odwrócić kolejność: osiągnięcie zgody w sprawie historii nie powinno być warunkiem stawianym, by zdynamizować współpracę polsko-ukraińską.

Uroczysty akt wzajemnego wybaczenia może mieć miejsce na początku, a nie dopiero na końcu postępowania wyjaśniającego historię. Polska i Ukraina mogą i powinny się przeprosić nie tylko za to, co zostało ustalone, lecz nawet za to, jakby awansem, co dopiero zostanie ujawnione w toku proponowanego postępowania, akceptując istnienie rozbieżności poglądów i stanowisk, lecz umawiając się na wspólna pracę nad ich rozwiązaniem. Powinno to przyjąć postać uroczystego aktu politycznego najwyższych władz – spotkania prezydentów lub wspólnej sesji parlamentów, z pierwszorzędną oprawą medialną, by uczynić z tego wielkie wydarzenie społeczne w obu krajach.

Gesty symboliczne jednak szybko odchodzą w zapomnienie. By tym razem tak się nie stało, akt powinien być wypełniony treścią, jaką będzie podjęcie decyzji o resecie stosunków, intensyfikacji współpracy i rozpoczęciu nowego otwarcia w procesie pojednania. Podjęcie takiego postanowienia jest absolutnie strategiczne i zasługuje na nadanie najwyższej rangi – nawet traktatu między naszymi krajami.

Polska i Ukraina powinny sobie wpaść w ramiona jak filmowi Kargul i Pawlak przy płocie, popłakać się, a następnie zabrać się do roboty zamiast histeryzować, bo na Kremlu się z nas śmieją, a to nie jest zabawne.

Marcin Rey